Wczoraj miała miejsce rozmowa z lekarzem, ale niestety nie miałam już sił tego opisać, padałam ze zmęczenia.
O 14 dzwoni Tomek, że dzwonili do niego ze szpitala żebym stawiła się na 16.00 na rozmowę o leczeniu, terapii. A tu akurat Marcinka dopadła gorączka (taki efekt po tych zastrzykach, już tak od poniedziałku, ogólnie takie samopoczucie jakby był chory, właśnie tak to lekarz określił- taki efekt uboczny).
Więc ubieram to moje dzieciątko, bo nie zostawię samo w hotelu, temperaturka ok 38 stopni, jedziemy autobusem, oczywiście zasypia na rękach, na polu obfite opadu śniegu- niczym jak w bajce.
Docieram do szpitala, prawie rzucam go na łóżeczko i czekam na tłumaczkę. Idziemy do gabinetu, mały cały czas gorączkuje i śpi mi na rękach. Lekarz tłumaczy jak wygląda terapia, na czym polega, że możemy ją przerwać, że ona faktycznie zwiększa szanse dziecka, że stosowana już ponad 20 lat, opowiada o efektach ubocznych, czyli właśnie gorączka, może kaszel, wymioty, brak apetytu, silny ból w początkach terapii, zatrzymanie wody w organizmie,a w związku z tym spowolnienie pracy narządów, ale to mija, to wszystko mają pod kontrolą i dlatego oni stosują te przeciwciała przez 10 dni, żeby było łagodniej dla dziecka, natomiast w Stanach przez 5 dni.
Marcina czeka 5 cykli, które składają się z : 5 dni zastrzyków z interleukiny (co ma miejsce już w tym tygodniu) weekend wolny, w drugim tygodniu znów 5 dni zastrzyków interleukiny plus przeciwciała, w trzecim tygodniu dalej lecą przeciwciała i już można z tą pompą jechać do domu a w szpitalu odczepić, zrobić morfologię i wysłać do nich, oczywiście pod warunkiem, że dobrze się czuje dziecko, a potem 2 tyg roaccutanu, który przyjmujemy w domu i z powrotem do Niemiec.Jak to wszystko opowiedział to w końcu zapytałam się jak dotychczasowe wyniki Marcina, na co on się zdziwił, że nikt mi nie powiedział i zajrzał w komputer i powiedział, że wszystko jest ok, nic nie świeci, nie wykazuje komórek nowotworowych. Na pewno miałam przyklejony do "gęby" uśmiech, całą moja "gęba" promieniała, ale z oczu spływały wielgachne krople...
Powiedziałam mu dziękuję, na co się uśmiechnął za żenowany, że to nie jego zasługa:)
Marcin się obudził, troszkę ożył pomimo, że temperatura wciąż się utrzymywała i zaczął się bawić z chłopczykiem, który mu wszystko na migi pokazywał :) Jaka była jego radość ze wspólnej zabawy. To mi uświadamia jak bardzo tęskni za braćmi:( Codziennie rano jak się budzi to mówi "nie ma taty".
I w końcu koło 19.00 dotarliśmy z powrotem do pokoju, padnięci, zmęczeni, ale szczęśliwi, choć mały wciąż z gorączką.
No a teraz muszę się spieszyć do szpitala, bo już dwa autobusy przegapiłam skrobiąc co nieco do Was. Ślijcie do nas te pozytywne myśli, uśmiechy i modlitwy. To ma moc:)))))))))))))))))